Michał Górny on Nostr: """ Zaledwie kilka stuleci po tym, jak Bizantyńczycy zaczęli wymyślać ten szajs, ...
"""
Zaledwie kilka stuleci po tym, jak Bizantyńczycy zaczęli wymyślać ten szajs, koronacje widziano już jako prawdziwe, święte i przemieniające. Po koronacji i namaszczeniu, po prostu zostawało się królem — taki panował pogląd. Może nie powinno się nim być, ale i tak się było. Dlatego też, w tym okresie, nikt nie zwlekał z koronację przez miesiące, dobrze organizując ceremonię z mnóstwem przepychu. Nie warto było ryzykować, że jakiś rywal wparuje z jakimś przekupnym biskupem i koronuje się, kiedy prawowity władca będzie zajęty wybieraniem dekoracji.
Pomimo, że Henryk [I] nie był prawowitym dziedzicem, koronując się stał się fizycznie królem i, w pewnym stopniu, to zamykało sprawę. Robert Krótkoudy [oryg. Curthose] wciąż mógł walczyć, by usunąć go z tronu, ale wówczas walczyłby z namaszczonym królem, a nie pełnym nadziei księciem, a to spora różnica.
Nadal tak jest w przypadku rzymskokatolickich księży. Kiedy ktoś zostanie wyświęcony na księdza, to koniec tematu — może odprawiać mszę, posiada moc transsubstancjacji, niezależnie od tego, co się wydarzy. Może zostać zhańbiony, skazany na więzienie albo stracić wiarę, i kościół (uważa, że) nie może zrobić nic, by odwrócić transformację, która w nim nastąpiła, kiedy został wyświęcony.
Tak więc kradzież korony to nie jest jak kradzież przedmiotu — powiedzmy, korony — czegoś, co może zostać potem zwrócone prawowitemu właścicielowi. To jak kradzież kanapki i jej zjedzenie. Pyszna, kanapkowa dobroć monarchii była już wewnątrz Henryka, niezależnie od tego, co zrobiłby Robert.
"""
(David Mitchell, Unruly, tłum. własne)
Zaledwie kilka stuleci po tym, jak Bizantyńczycy zaczęli wymyślać ten szajs, koronacje widziano już jako prawdziwe, święte i przemieniające. Po koronacji i namaszczeniu, po prostu zostawało się królem — taki panował pogląd. Może nie powinno się nim być, ale i tak się było. Dlatego też, w tym okresie, nikt nie zwlekał z koronację przez miesiące, dobrze organizując ceremonię z mnóstwem przepychu. Nie warto było ryzykować, że jakiś rywal wparuje z jakimś przekupnym biskupem i koronuje się, kiedy prawowity władca będzie zajęty wybieraniem dekoracji.
Pomimo, że Henryk [I] nie był prawowitym dziedzicem, koronując się stał się fizycznie królem i, w pewnym stopniu, to zamykało sprawę. Robert Krótkoudy [oryg. Curthose] wciąż mógł walczyć, by usunąć go z tronu, ale wówczas walczyłby z namaszczonym królem, a nie pełnym nadziei księciem, a to spora różnica.
Nadal tak jest w przypadku rzymskokatolickich księży. Kiedy ktoś zostanie wyświęcony na księdza, to koniec tematu — może odprawiać mszę, posiada moc transsubstancjacji, niezależnie od tego, co się wydarzy. Może zostać zhańbiony, skazany na więzienie albo stracić wiarę, i kościół (uważa, że) nie może zrobić nic, by odwrócić transformację, która w nim nastąpiła, kiedy został wyświęcony.
Tak więc kradzież korony to nie jest jak kradzież przedmiotu — powiedzmy, korony — czegoś, co może zostać potem zwrócone prawowitemu właścicielowi. To jak kradzież kanapki i jej zjedzenie. Pyszna, kanapkowa dobroć monarchii była już wewnątrz Henryka, niezależnie od tego, co zrobiłby Robert.
"""
(David Mitchell, Unruly, tłum. własne)