kravietz 🦇 on Nostr: 🇵🇱 Rzadko komentuję polską scenę polityczną bo jej generalnie nie śledzę, ...
🇵🇱 Rzadko komentuję polską scenę polityczną bo jej generalnie nie śledzę, ale ponieważ w wątku npub1z6agd5lqre7hgetzxfernc6c2nks3mxu3qqy9glpetmw2z35y68qwvrpkc (npub1z6a…rpkc) wypłynęła kwestia “zaufania obywateli od państwa”[^1] czuję się uprawniony do wypowiedzi, bo temat ten wałkowałem od 2000 przez kolejne 15 lat w swoich publikacjach, na konferencjach itd.[^2]
Przede wszystkim, zaufanie społeczne jest zawsze budowane od góry w dół. Jeżeli państwo w sposób przewidywalny i stabilny spełnia swoje zobowiązania to po jakimś czasie obywatele mogą nabrać zaufania zarówno do państwa, jak i do siebie nawzajem. Siedząc w temacie legislacji od ~2000 roku nieustannie z wielkim zdumieniem odkrywałem jak wiele kompletnie idiotycznych z codziennego punktu widzenia procedur biurokratycznych wynika właśnie z wzajemnego braku zaufania wszystkich nawzajem w Polsce.
Państwo buduje swoje zobowiązania przede wszystkim w postaci aktów prawnych ale publiczna znajomość procesu ich tworzenia jest praktycznie zerowa. Stąd bierze się przekonanie, że ustawy i rozporządzenia po prostu się “pojawiają” w Sejmie i pisze je nie wiadomo kto, czasem jakiś Kaczyński, a czasem jakaś “Bruksela”. Trochę na ten temat napisałem już w wątku Wojtowicza[^3]. W rzeczywistości w Polsce od lat 2000-ch istnieją bardzo szczegółowe przepisy regulujące… tworzenie nowych przepisów. Zgodnie z prawem, aby stworzyć nową ustawę ustawodawca musi spełnić wymagania nie mniejsze od tych narzucanych przez demonizowany często Sanepid. Obejmują one takie elementy jak założenia aktu prawnego, ocenę skutków regulacji (aby na podstawie danych faktycznych potwierdzić, że dana regulacja jest naprawdę konieczna) konsultacje międzyresortowe (aby różne ministerstwa nie regulowały niespójnie tego samego), konsultacje społeczne, ujednolicenie terminologii, zgodność z Konstytucją, z prawem UE i tak dalej.
Gdyby były one stosowane to nigdy nie mielibyśmy takich kwiatków jak niesławna “poprawka Rockiego” (PO, 2012), skandaliczna na forum międzynarodowym nowelizacja ustawy o IPN (PiS, 2018) i cała masa pomniejszych wpadek, które generowały oburzenie, chaos prawny, i z których ustawodawca potem wycofywał się rakiem. Ale przede wszystkim potwierdzały one powszechne przekonanie o tym, że Polska nie jest państwem prawa, że liczy się wyłącznie chytrość, siła i umiejętność kombinowania, kompletnie niwecząc tym samym wzrost zaufania społecznego osiągnięty w latach 2000-ch.
Fundamentalny problem w Polsce polega jednak na tym, że o ile zaufanie społeczne jest budowane “od góry”, o tyle ta “góra” jest zarówno zaludniana jak i wybierana przez wszystkich. W Sejmie III i IV RP, w odróżnieniu od II RP, zasiadają generalnie ludzie ze wszystkich warstw społecznych. Nie ma żadnych “onych”, którzy narzucają nam idiotyczne przepisy i chaos legislacyjny, jak to było w czasie zaborów i PRL. Przyzwolenie na jedno i drugie płynie z samego dołu wskutek dziwacznego sprzężenia zwrotnego.
Społeczeństwo mobilizuje się w chwilowym oburzeniu na nagłaśniane problemy społeczne (wypadki drogowe, chaos przestrzenny), więc rząd kierując się najlepszymi praktykami populizmu odpowiada na nie butnymi zapowiedziami ustaw i regulacji, po których rozsiadamy się w zadowoleniu, że “rząd coś zrobił”. Regulacje pisane na kolanie są jednak zwykle tak ułomne, że generują kolejne lokalne ogniska oburzenia (bo fizycznie nie da się uregulować tak złożonego tematu jak zdrowie reprodukcyjne w ciągu tygodnia).
Częściej jednak mamy do czynienia z absurdalną sytuacją gdy obywatele, którzy domagali się surowego prawa dla uregulowania rażącego problemu po jego wprowadzeniu nagle ze zdumieniem odkrywają, że to prawo nagle dotyczy także ich samych, a nie tylko wszystkich na około (“może ja zbudowałem dom nieco poprawiając projekt, ale czemu może to robić sąsiad?”). Powstaje więc presja na jego zmiękczanie, a więc powrót do stanu poprzedniego, lub ograniczenie egzekucji tych przepisów w praktyce, co jest już prawdziwą katastrofą z punktu widzenia zaufania społecznego (“skoro X nie jest egzekwowane to dlaczego Y jest?”).
Jeśli odrzeć to z całego tego formalizmu to cały problem sprowadza się głównie do tego, by w Polsce powszechnie akceptowalne stało się np. przegrywanie spraw sądowych, płacenie faktur w terminie czy w ogóle jakakolwiek forma przyznania się do błędu bez tradycyjnego rytuału opóźniania, utrudniania i wszystkich innych form demonstracyjnego okazywania, że ogólnie przyjęte normy społeczne stosują się tylko do innych.
[^1]: https://mastodon.pl/@HenrykWojtowicz/110807145431664750 [^2]: Część moich artykułów z tego okresu jest tutaj https://echelon.pl a te bardziej w tematyce IT na https://ipsec.pl Niestety, sporo pisałem też w serwisie SecurityStandard.pl, który został potem zaorany przez IDG. [^3]: https://agora.echelon.pl/notice/AYFXPpodSkNm5HjZvU
Przede wszystkim, zaufanie społeczne jest zawsze budowane od góry w dół. Jeżeli państwo w sposób przewidywalny i stabilny spełnia swoje zobowiązania to po jakimś czasie obywatele mogą nabrać zaufania zarówno do państwa, jak i do siebie nawzajem. Siedząc w temacie legislacji od ~2000 roku nieustannie z wielkim zdumieniem odkrywałem jak wiele kompletnie idiotycznych z codziennego punktu widzenia procedur biurokratycznych wynika właśnie z wzajemnego braku zaufania wszystkich nawzajem w Polsce.
Państwo buduje swoje zobowiązania przede wszystkim w postaci aktów prawnych ale publiczna znajomość procesu ich tworzenia jest praktycznie zerowa. Stąd bierze się przekonanie, że ustawy i rozporządzenia po prostu się “pojawiają” w Sejmie i pisze je nie wiadomo kto, czasem jakiś Kaczyński, a czasem jakaś “Bruksela”. Trochę na ten temat napisałem już w wątku Wojtowicza[^3]. W rzeczywistości w Polsce od lat 2000-ch istnieją bardzo szczegółowe przepisy regulujące… tworzenie nowych przepisów. Zgodnie z prawem, aby stworzyć nową ustawę ustawodawca musi spełnić wymagania nie mniejsze od tych narzucanych przez demonizowany często Sanepid. Obejmują one takie elementy jak założenia aktu prawnego, ocenę skutków regulacji (aby na podstawie danych faktycznych potwierdzić, że dana regulacja jest naprawdę konieczna) konsultacje międzyresortowe (aby różne ministerstwa nie regulowały niespójnie tego samego), konsultacje społeczne, ujednolicenie terminologii, zgodność z Konstytucją, z prawem UE i tak dalej.
Gdyby były one stosowane to nigdy nie mielibyśmy takich kwiatków jak niesławna “poprawka Rockiego” (PO, 2012), skandaliczna na forum międzynarodowym nowelizacja ustawy o IPN (PiS, 2018) i cała masa pomniejszych wpadek, które generowały oburzenie, chaos prawny, i z których ustawodawca potem wycofywał się rakiem. Ale przede wszystkim potwierdzały one powszechne przekonanie o tym, że Polska nie jest państwem prawa, że liczy się wyłącznie chytrość, siła i umiejętność kombinowania, kompletnie niwecząc tym samym wzrost zaufania społecznego osiągnięty w latach 2000-ch.
Fundamentalny problem w Polsce polega jednak na tym, że o ile zaufanie społeczne jest budowane “od góry”, o tyle ta “góra” jest zarówno zaludniana jak i wybierana przez wszystkich. W Sejmie III i IV RP, w odróżnieniu od II RP, zasiadają generalnie ludzie ze wszystkich warstw społecznych. Nie ma żadnych “onych”, którzy narzucają nam idiotyczne przepisy i chaos legislacyjny, jak to było w czasie zaborów i PRL. Przyzwolenie na jedno i drugie płynie z samego dołu wskutek dziwacznego sprzężenia zwrotnego.
Społeczeństwo mobilizuje się w chwilowym oburzeniu na nagłaśniane problemy społeczne (wypadki drogowe, chaos przestrzenny), więc rząd kierując się najlepszymi praktykami populizmu odpowiada na nie butnymi zapowiedziami ustaw i regulacji, po których rozsiadamy się w zadowoleniu, że “rząd coś zrobił”. Regulacje pisane na kolanie są jednak zwykle tak ułomne, że generują kolejne lokalne ogniska oburzenia (bo fizycznie nie da się uregulować tak złożonego tematu jak zdrowie reprodukcyjne w ciągu tygodnia).
Częściej jednak mamy do czynienia z absurdalną sytuacją gdy obywatele, którzy domagali się surowego prawa dla uregulowania rażącego problemu po jego wprowadzeniu nagle ze zdumieniem odkrywają, że to prawo nagle dotyczy także ich samych, a nie tylko wszystkich na około (“może ja zbudowałem dom nieco poprawiając projekt, ale czemu może to robić sąsiad?”). Powstaje więc presja na jego zmiękczanie, a więc powrót do stanu poprzedniego, lub ograniczenie egzekucji tych przepisów w praktyce, co jest już prawdziwą katastrofą z punktu widzenia zaufania społecznego (“skoro X nie jest egzekwowane to dlaczego Y jest?”).
Jeśli odrzeć to z całego tego formalizmu to cały problem sprowadza się głównie do tego, by w Polsce powszechnie akceptowalne stało się np. przegrywanie spraw sądowych, płacenie faktur w terminie czy w ogóle jakakolwiek forma przyznania się do błędu bez tradycyjnego rytuału opóźniania, utrudniania i wszystkich innych form demonstracyjnego okazywania, że ogólnie przyjęte normy społeczne stosują się tylko do innych.
[^1]: https://mastodon.pl/@HenrykWojtowicz/110807145431664750 [^2]: Część moich artykułów z tego okresu jest tutaj https://echelon.pl a te bardziej w tematyce IT na https://ipsec.pl Niestety, sporo pisałem też w serwisie SecurityStandard.pl, który został potem zaorany przez IDG. [^3]: https://agora.echelon.pl/notice/AYFXPpodSkNm5HjZvU