Brie Mmm on Nostr: Właśnie skończyłem „Instrumentalities of the Night” (polskie tłumaczenie ...
Właśnie skończyłem „Instrumentalities of the Night” (polskie tłumaczenie „Delegatury Nocy” jakoś mi nie brzmi, te delegatury pachną mi biurem oddziału terenowego, w baraczku z zakratowanym oknem) Glena Cooka. Ze zdziwieniem, bo podchodziłem do tego parę razy i zawsze się odbijałem, a tym razem z rozpędu po (kolejnej!) wędrówce z Czarną Kompanią wziąłem na jeden raz i oj, jak mi się podobało.
Po namyśle, najtrudniej mi chyba było odkleić się od naszej historii, bo świat, mimo obcych nazw, to jednak bliski odpowiednik Europy i Outremer czasu krucjat. Ktokolwiek otarł się o te czasy rozpozna miejsca i zdarzenia, a i niejednego bohatera. Zgrzytało mi to, robiło jakieś dziwne uncanny valley, ale przewalczyłem to i zostało dobre fantasy w znajomej scenerii; zresztą — z czasem historia się rozjeżdża coraz bardziej z „naszą”.
A elementu fantastycznego jest w sam raz (przynajmniej na początku). I ładnie jest rozwiązany związek (hm, czyżbym się zaplątał?) magii i religii, a także mimochodem wyjaśnione i wykorzystane fabularnie „milczenie Boga”.
Streszczenia nie będzie, ale mogę powiedzieć, że historia zaczyna się od zabicia boga (ale nie Boga Który Jest Bogiem, więc to nie bóg, tylko jakiś taki... „bogon”). Co ma poważne skutki dwieście lat wcześniej.
Co mi się nie podobało? Mam wrażenie, że w którymś momencie Cook już gonił do zakończenia, za dużo jest dei ex machina (dosłownie ;) ) i nie wszystko się rozplątuje. Cztery tomy to jak na niego krótko. No i tłumaczenie/redakcja, które zasługują na osobny akapit.
Już pal diabli te Delegatury. Jak mi pachną, to pachną, ale inny świat ma prawo mieć swoje słownictwo i tam delegatura nie musi się kojarzyć z wytartym suknem na biurku i zaschniętą pieczątką. Ale jak się daje różne tomy do tłumaczenia różnym ludziom, to niech chociaż ustalą, jak się bohaterowie nazywają, albo niech redaktor serii tego dopilnuje. Jedna z drugoplanowych postaci zmienia nawet płeć, ale tylko na pół tomu, bo tłumacz się widać zorientował — tylko wstecz już nie poprawił. Jak to u Cooka, nazwiska/przydomki są mówiące i rozumiem, że czasem tłumacz musi się zastanowić, co i czy przekładać, ale kurde konsekwencja. Ot, na początku mamy Tytusa Consenta i Clovena Lutego, którzy dalej pojawiają się jako Titus Zgoda, ale za to Cloven Februaren. A to są już bohaterowie pierwszoplanowi. Prowincjał (bardzo ładne moim zdaniem, niedosłowne, ale pasuje) zostaje księciem, ale też tylko na część tomu...
A, no i czwarty tom nie doczekał się przekładu, kończyłem w oryginale. Może to i lepiej.
#książki
Po namyśle, najtrudniej mi chyba było odkleić się od naszej historii, bo świat, mimo obcych nazw, to jednak bliski odpowiednik Europy i Outremer czasu krucjat. Ktokolwiek otarł się o te czasy rozpozna miejsca i zdarzenia, a i niejednego bohatera. Zgrzytało mi to, robiło jakieś dziwne uncanny valley, ale przewalczyłem to i zostało dobre fantasy w znajomej scenerii; zresztą — z czasem historia się rozjeżdża coraz bardziej z „naszą”.
A elementu fantastycznego jest w sam raz (przynajmniej na początku). I ładnie jest rozwiązany związek (hm, czyżbym się zaplątał?) magii i religii, a także mimochodem wyjaśnione i wykorzystane fabularnie „milczenie Boga”.
Streszczenia nie będzie, ale mogę powiedzieć, że historia zaczyna się od zabicia boga (ale nie Boga Który Jest Bogiem, więc to nie bóg, tylko jakiś taki... „bogon”). Co ma poważne skutki dwieście lat wcześniej.
Co mi się nie podobało? Mam wrażenie, że w którymś momencie Cook już gonił do zakończenia, za dużo jest dei ex machina (dosłownie ;) ) i nie wszystko się rozplątuje. Cztery tomy to jak na niego krótko. No i tłumaczenie/redakcja, które zasługują na osobny akapit.
Już pal diabli te Delegatury. Jak mi pachną, to pachną, ale inny świat ma prawo mieć swoje słownictwo i tam delegatura nie musi się kojarzyć z wytartym suknem na biurku i zaschniętą pieczątką. Ale jak się daje różne tomy do tłumaczenia różnym ludziom, to niech chociaż ustalą, jak się bohaterowie nazywają, albo niech redaktor serii tego dopilnuje. Jedna z drugoplanowych postaci zmienia nawet płeć, ale tylko na pół tomu, bo tłumacz się widać zorientował — tylko wstecz już nie poprawił. Jak to u Cooka, nazwiska/przydomki są mówiące i rozumiem, że czasem tłumacz musi się zastanowić, co i czy przekładać, ale kurde konsekwencja. Ot, na początku mamy Tytusa Consenta i Clovena Lutego, którzy dalej pojawiają się jako Titus Zgoda, ale za to Cloven Februaren. A to są już bohaterowie pierwszoplanowi. Prowincjał (bardzo ładne moim zdaniem, niedosłowne, ale pasuje) zostaje księciem, ale też tylko na część tomu...
A, no i czwarty tom nie doczekał się przekładu, kończyłem w oryginale. Może to i lepiej.
#książki